Wolontariusze związani z fundacją Ocalenie spędzili noc na polu naprzeciw granicy polsko-białoruskiej, na której koczuje grupa cudzoziemców. Rozbili namiot kilkaset metrów od linii granicznej. "Jesteśmy tu w geście solidarności z tymi ludźmi, ale także żeby się z nimi porozumieć w razie konieczności" - podkreśliła Mahdieh.
Na polsko-białoruskiej granicy k. miejscowości Usnarz Górny wciąż przebywają 32 osoby - mówi PAP w niedzielę wolontariuszka fundacji Ocalenie, perska tłumaczka o imieniu Mahdieh.
W niedzielę rano używając megafonu zapytała przebywających na granicy, czy grupa nadal liczy 32 osoby, czy nadal mogą tam przebywać. Otrzymała odpowiedź twierdzącą.
Wolontariuszka wyjaśniła, że choć mówi w języku perskim, to nie ma problemu z komunikacją. Afgańczycy mówią językiem dari, który jest bardzo podobny do perskiego. "W zasadzie to ten sam język, różnice są niewielkie, przede wszystkim dotyczą wymowy" - powiedziała.
Żołnierze i Straż Graniczna nie dopuszczają nikogo do koczujących na granicy. Twierdzą, że są oni po białoruskiej stronie.
Grupa jest zasłonięta szczelnie ustawionymi samochodami wojskowymi i SG. Przez lornetkę można jedynie zobaczyć polskie służby oraz nieco dalej fragment kordonu utworzonego przez białoruskie służby.
Na granicy polsko-białoruskiej w okolicy Usnarza Górnego od kilkunastu dni koczuje 32-osobowa grupa. Osoby, które ją tworzą chcą się dostać do Polski i starać się o pomoc międzynarodową.
Z białoruskiej strony przed ewentualnym odwrotem zagradzają im drogę białoruskie służby. Przejścia na polską stronę pilnują żołnierze i funkcjonariusze SG.
Kalina Czwarnóg z fundacji Ocalenie powiedziała w piątek PAP, że osoby znajdujące się na granicy nie chcą zostać na Białorusi. (PAP)
wnk/ mark/
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz